środa, 17 kwietnia 2013

Spółki diabeł... chciał

    Razu pewnego w 1660 roku Wojciech Babilon wracał z przyjacielem z Krakowa. Obaj byli sukiennikami, więc do Żywca nieśli zakupioną wełnę. Wojciech skarżył się na wielki ciężar jaki musiał dźwigać. Gdy minęli Kalwarię, Babilon niepomny na przykład niejakiego Twardowskiego, narzekając powiedział: „Gdyby jaki diabeł trafił się, żeby mi tę wełnę niósł, zapłaciłbym mu”. Ledwie wymówił te słowa, gdy z pobliskiego lasu podszedł nieznajomy chłop i wprosił się z pomocą. Zadowolony sukiennik, nie zwracając uwagi na swoje wcześniejsze słowa, z radością pozbył się ciężaru. Kiedy dotarli na miejsce, nieznajomy upewniwszy się, że nagrodę otrzyma - odszedł. Od tego czasu pojawiał się w oddali Wojciechowi, jednak „ani nie wstąpił, ani zapłaty się nie upominał”. Było to dziwne, lecz w sumie bardzo na rękę dłużnikowi.


   
    Sprawy się jednak zaczęły komplikować, bowiem do Żywca przyszła wieść, że w Kalwarii podczas egzorcyzmu, gdy ksiądz wyrzucał diabłów z kobiety i odsyłał ich do piekła, jeden z czartów nie powrócił do „domu”, tylko zakrzyknął, „że ma dług w Żywcu u Babilona, co mu wełnę nosił”. Tym też sposobem wyjaśniło się, któż był tym życzliwym nieznajomym.
    W międzyczasie nasz bohater popadł w coraz większe tarapaty. Interesy nie szły, spadł z drabiny, a w końcu musiał sprzedać dom i umarł w nędzy. Jego długi, całe 23 złote zapłaciło miasto, przestrzegając innych, by w spółkę z diabłem nie wchodzili...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz