wtorek, 10 grudnia 2013

Smutne stosunki w Łodygowicach grudzień 1911

    W ostatnim numerze grudniowym „Wieńca i Pszczółki” pojawia się duży artykuł pod wymownym tytułem: Smutne w Łodygowicach stosunki. Autor tekstu ubolewa nad zmianami obyczajowymi. Bywały czasy, gdy mniej inteligencyi, mniej nauczycielstwa, mniej szkół i mniej ludzi bywało; dzisiaj są w miejscu fabryki, szkoły trzy wielkie lokale restau­racyjne z salami na tańce, coś dziesięcioro nauczycielstwa, duchowieństwo i - stary, walący się drewniany kościółek.
    Dawniej sąsiednie parafie i gminy wzór brały z postępu i kultury Łodygowic, a dzi­siaj, idąc do kościoła nie zawsze człowiek pewny, że wyjdzie z zadowoleniem i w spo­koju duszy, bo i tam można zauważyć kłó­cące się stany i drwiny z uczuć ludzkich.
Za duszę ś. p. Ks. Stojałowikiego po­dobno się odbyło nabożeństwo, tylko nie wiadomo, czy za Zmarłego można odpra­wić nabożeństwo w białym ornacie?
Dzisiaj tyle nauczycielstwa, tylo sił, ty­le sposobności i miejsca do pracy — ale niestety! Niema soboty i niedzieli żeby nie było bijatyk i pijatyk, śpiewów po nocach, a dnie odpustowe są do tego specyalnością.
    I niema kogo - coby ujął w swe rę­ce tę młodzież, ten lud, i coby ujął ich
serca i podniósł choć trochę ducha moral­ności i oświaty; niema takiego człowieka i nie mnie być, bo pośród nauczycielstwa — same kobiety. Był wprzód czcigodny ks. Kotarba i bywało, ze uszedł w lud i żył dla niego, więc go zaraz sprzątnęli, bo się to kilku menerom nie podobało, że podniósł „Czytelnię" śpiącą od 30 lat, zawiązał „Kółko śpiewackie”, robił odczyty, urządzał przedstawienia, tak, że za jeden rok pracy miała Czytelnia przeszło 600 koron gotów­ką, za co zakupiono pianino.
Po odjeździe ks. Kotarby do dzisiaj, przeszedł już rok i wszystko znikło całko­wicie. Nowy ksiądz obrany prezesem za­raz wówczas, nie zwołał dotychczas ani je­dnego posiedzenia. Niewiadomo, czy jest choć pięciu członków w Czytelni. Książki które nie spleśniały, to niemi kobiety garn­ki przykrywają we wsi. Pianino zardzewia­ło, dobre na stare żelaziwo do sprzedania żydowi, z gotówką nie wiadomo co się sta­ło. Tak się tu dzieje!
    Nauczycielstwo, a przeważnie nauczycielki, tak się rozpanoszyły, że gdy przechodzący powie: „Pochwalony” to ona ani mru, mru: — ale dopiero na:   „całuję rączki” to raczy coś od mruknąć. O tych nauczycielkach byłoby dużo do piania, bo są niektóre bardzo osobliwe" — ale tu za­milczeć wolimy..
    Jednym jeszcze nauczycielem i człowiekem jest kierownik szkoły p. Bahr, ale zato jest najbardziej od tych osobliwych osobistości prześladowany, bo z ludem żyje i pracuje najwięcej w szkole. Wójt Kania z ks. Dziekanem niezmiernie pracowali, aby go jakoś z Łodygowic wykurzyć, ale dotychczas jakoś nic nie słychać o skutkach ich potęgi.
    Nasz ks. Dziekan także jest ulubieńcem naszych najserdeczniejszych „pejsaczy" bo jeżeli którego z nich spotyka, to się sy­pią miłe pozdrowienia: „Moje uszanowanie „Padam do nóg” i od nich tylko „koszerne” zakupuje, chociaż ma bliżej do swoich „braci i sióstr w Chrystusie" bo zaraz pod kościołem. Żydki więc bardzo szanują za to ks. Dziakana i chwalą go, a radzi są jak kto w gminie umrze lub się żeni, bo czy po pogrzebie, czy po ślubie, jest ostoja wygodna w szynku, aby się czem zakrze­pie. Nie na darmo wójt to przyjaciel żyda i ks. Dziekana. Wszyscy za ręce się trzy­mają, żyd przecie zato koncesyi dostał a katolik nie; a jakże?
    Choć trochę wspomnieć należy takie jeszcze o naszym wójcie. Z uczciwymi ludzmi ten człowiek już dawno zerwał, ani bracia nie wspomną go dobrem słowem. Skarży ludzi, po sądach włóczy, a zato każe sobie potem wmurować tablicę marmu­rową z napisem: „zasłużony”. Aż wstyd naprawdę pomyśleć, że takie różne sprawki i czyny jakich ten szkodnik się już we wsi dopuścił, uchodzą mu bezkarnie. Odzie mógł, tam ustawy przekraczał i swej wła­dzy nadużywał. Przy wyborach do Rady państwa, każdemu kto nie chciał po jego woli za Hallerem głosować, groził zniszcze­niem. Widzieliśmy to i słyszeli na własne oczy i uszy.  Ale pasłem chciał być i 2000 chciał zapłacić ks. Stojałowskiemu, dostał jednakie porządną pucówkę w odpowiedzi i przy wyborach się za to mścił. No i cóż z tego dzisiaj ma? Czarne sumienie i wy­rzuty — a my się weselimy, bo możemy śmiało podnieść w górę oczy i serca. Nie został posłem ale za to członkiem do Rady powiatowej. Starał się o mandat na­wet z wielką utratą pieniędzy, bo gdyby nie to, już by był upadł, a tak będąc człon­kiem Rady powiatowej, zachwiane swoje stanowisko podtrzyma.
    Pytamy się także tego Pana, co spo­wodowało pewną osobę, że wydzierżawił mu kilkanaście morgów gruntu tytułem wdzięczności; To jakieś zdaje się niepe­wne interesa?
Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że w powyższej relacji więcej jest żalów i wycieczek osobistych niż suchych faktów. Można domyślać się, że autor, załatwia swoje porachunki na łamach gazety. O tym, że tak było świadczy późniejsze oświadczenie posła Jana Zamorskiego, który przeprosił za tę korespondencje, która ukazała się pod jego nieobecność i wbrew jego woli.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz