wtorek, 30 września 2014

Bitwa pod Mołotkowem

    Tymczasem główne siły oddziałów le­gionowych, po przekroczeniu Karpat, roz­poczęły akcję w kierunku północnym. Opanowano Zieloną i skierowano się ku Sołotwinie na Nadworną. Ostatnia faza walki o Nadworną rozegrała się na wzgó­rzach między Nadworną a Mołotkowem, gdzie grupa oskrzydlająca kpt. Hal­lera, zetknąwszy się z batalionem Roi, przybywającym spod Sołotwiny, od­rzuciła tylne straże Rosjan w kierun­ku północnym. W ciągu trzech dni, wśród zwycięskich potyczek z najpo­ważniejszym dotychczas bojem pod Nad­worną, w którym wzięły udział główne siły legionowe, zakończone zostały działania wstępne, mające na celu opanowanie sta­nowisk wyjściowych. Batalion kapitana Fabrycego, który szedł z pomocą, rozłożył się w Mołotkowie, wysyłając 9 kompanię naprzód. W noc tę, tuż przed bitwą mołotkowską poniosła wspomniana kom­pania pod Sołotwiną bardzo ciężkie straty: zginęło trzech chorążych.
W dniach następ­nych oddziały stoczyć miały dalsze walki, które zakończyły się wielką bitwą pod Mołotkowem. O świ­cie 28 paźdzernika pod silnym naporem przeważają­cych oddziałów rosyjskich doszło do przegrupowania legionistów.  Prowadząc ciężki bój odwrotowy, w którym poniósł dość znaczne straty, Roja wycofał się pod wieczór na Mołotków. W tym samym dniu pod wieczór batalion III/2 p. p. Ka­zimierza Fabrycego stoczył ciężką walkę z silną kolumną Rosjan, ma­szerujących od strony Sołotwiny pod Babczem (na wschód od Mołotkowa). Obie te walki były oznaką nadciągającej powa­żnej burzy, z którą się miały spotkać od­działy legionowe. Rosjanie bowiem sprowadzili posiłki, aby zatrzymać ofensywę austriacko-polską, a później wrócić w Karpaty.  

    Rozrzucone w dużym terenie oddziały rozpoczęły kolejne przegrupowanie w nocy z 28 na 29 pażdziernika. W wyniku niezbyt dobrze zrozumianych dyspozycji oraz fa­talnego braku środków łączności rozkazy nie zostały wykonane ściśle. Dodatkowo niestabilna sytuacja na sąsiednich arenach walk wymagała od poszczególnych oddziałów częstej zmiany pozycji.  Żołnierze zdobywali wyznaczony teren po to, by później go opuszczać, a następnie znowu zdobywać. Co powodowało, że legioniści kręcąc się w koło mieli wrażenie nieregularnej bitwy, ale chaosu. Nie wchodząc w szczegóły tej wielkiej bitwy, dzień 29 października 1914 roku, na trwale zapisze się w pamięci legionistów.

    Młody żołnierz po raz pierwszy uczestniczył w wielkiej bitwie, w której stroną była cała II Brygada. Znalazł się pod ostrzałem nowoczesnej broni i działaniem artylerii. Całodzienny bój z przeważającym liczebnie przeciwnikiem nie był do wygrania, tym bardziej, że obok Rosjanie przerwali front austriacki i groziło im okrążenie.  W tym kry­tycznym położeniu uratowało sytuację przeciwuderzenie zorganizowa­ne przez legionistów. Zmęczeni i zdziesiątkowani legioniści wycofali się. Bój pod Mołotkowem był drugim i osta­tecznym egzaminem żołnierskim II Bry­gady L.P. Egzamin ten żołnierz legionowy zdał chlubnie, przez cały dzień bowiem wytrzymał na sobie napór przeciwnika zarówno silniejszego liczebnie, jak lepiej wyćwiczonego, a przede wszystkim zna­komicie wyposażonego w techniczne śro­dki walki. Mimo poniesionych strat, któ­re sięgały kilkuset (ok. 400 zabitych i wie­lu rannych), legioniści nabrali do siebie zaufania, uwierzyli w swe siły, a krwawy chrzest ogniowy, nielicznych jeno wytrą­cił z równowagi i szeregów. Po bitwie legioniści okrutnie psioczyli na Austriaków, którzy uzbroili ich w werndle i amunicję tak zaśniedziałą, przeżartą rdzą, że wystrzelona kula często stawała w połowie lufy. Luźną amunicję nosili żołnierze w chlebakach, z powodu ciężaru wielkokalibrowych patronów. Pamiętać należy, że każdy patron musiał być oddzielnie wystrzelony, bo werndl nie znał jeszcze magazynków. Nieraz wśród tej, w ciągu będące j, tragedji - musiałem się zaśmiać na wi­dok drobnego legjonisty, objuczonego chleba­kiem z amunicją, dosięgającym ziemi i z karabi­nem dwa razy dłuższym od niego. Tak Austrja lekceważyła sobie to wojsko legjonowe, które z naiwną śmiałością parło naprzód i usiłowało przeciwstawić się nowoczesnej broni ręcznej i maszynowej- wspomina Władysław Matkowski.  O rachunku sił najlepiej świadczy proste zestawienie, z którego wynika, że na dziesięć armat po stronie legionów, Moskale mieli dział 48, karabinów maszynowych 32, gdy w legionach nie było ani jednego. Cała siła legionowa wynosiła ok. 7500 żołnierzy rozłożonych na rozległym 10-kilometrowym froncie. Przeciwko takim szczupłym siłom polskim, szła w trzech promieniach armia rosyjska, złożona z 16 batalionów, 34. dywizji piechoty i pułk Kozaków.
Legionowi poeci tak zapisali bitwę pod Mołotkowem:
Hej, Mołotków zaszczytny
I pamiętny i miły!
Tam to Legion nasz bitny
Na tysiączne szedł siły.

Hej, Mołotków wioszczyna,
Z pod niej żołnierz już stary,
Ogień dlań nie nowina
Ni armaty, pożary.


    W Bystrzycy (na zachód od Nadwornej) stanął szpital, w pobliżu zaś urządzono tzw. plac ratunkowy, który szybko zapełnił się rannymi. O tym etapie walk tak pisał jeden z legionistów z Podbeskidzia: Z Węgier do Galicyi przełęczy nie ma, tylko trzeba przechodzić przez góry, którędy jeszcze ludzie nie chodzili. Po kilku dniach przesunęliśmy się z Rafajlowej do Zielonej i Pasiecznej. Pod Nadworną w Piniowie spotkaliśmy 5000 Moskali, których po całodziennej walce wyparliśmy za Nadwórę. Jak nas ludzie (Polacy) przyjmowali po ucieczce Kozaków trudno opisać. To było w sobotę, w poniedziałek była droga pod Hwozdem, gdzieśmy (nieczytelne p. JK ) morowo, po południu zaczęli się Moskale cofać aż zmykli. Batalion Roga posunął się do Bohorodczan stoczył bitwę i wyścigał 4 bataliony Moskali aż nie daleko Stanisławowa. Na drugi dzień wyruszyło ze Stanisławowa kilkanaście tysięcy do Bohorodczan gdzie znów stoczyli bitwę. Trzymali Moskali długo potem wyszli i połączyli się z nami. W nocy zajęliśmy pozycje obronne ledwie dniało, ozwały się strzały karabinowe i armatnie. Trzymaliśmy wtenczas Moskali na przestrzeni przeszło 20 km do samego wieczora. Nas było coś z 5000 Legionistów, a Moskali 32.000 z 21 armatami. Ze zmierzchem wycofaliśmy się do Nadwornej i Pasiecznej. Ja byłem w tym dniu w tak zwanym piekle ogniowym.
Dzięki tej bitwie zajęli austryacy niektóre miasta bo Moskale na nas wojska zebrali. Jak się okazało mieli Moskale 5000 rannych i zabitych my zaś ledwie 500. Bitwę tę można nazwać śmiało naszem zwycięstwem.

poniedziałek, 29 września 2014

Krzyż Legionistów - pażdziernik 1914


    Prawdziwym symbolem legionistów na przełęczy Rogodze stał się postawiony w dniu 28 października krzyż. Stawiający go nawet nie przypuszczali, że tym samym robią pomnik poległym w tym dniu i w następnym - pod Mołotkowem - kolegom. Chcieli dać świadectwo swojej tam obecności, a nie przypuszczali, że koleje losu sprawią, że nie jeden raz pod ten krzyż będą wracać.
    Dnia 28 października około południa na przełęczy granicznej Rogodzy zatrzymał się oddział 3. pułku pod komendą podpor. Stanisława Starka.
    Zamykali oni kolumnę pochodową II Brygady Legionów Polskich, która świeżo wzniesioną „Drogą Legionów” przechodziła z Węgier na teren galicyjski. Słuchajcie, rzekł do żołnierzy (dowódca - przy JK), tu u kresu tej naszej drogi musi stanąć znak trwały. Ro­zumiecie. Tutaj na tej polance krzyż postawimy!". W jednej chwili rozkaz komendanta podchwycili żołnierze. Wydał im się wszystkim tak naturalny i zrozumiały. Z miejsca wzięto się do pracy. Ciszę przerywały uderzenia siekiery -  i za chwilę ściętą już jodłę poczęto odpowie­dnio obciosywać. W pracy tej nie brał udziału jeden z młodych żołnierzy, Adam Szania. Usunąwszy się od towarzyszy, usiadł na uboczu.
    Kiedy siedmiometrowy krzyż z grubo ciosanego drzewa jodłowego został zbity, Adam Szania poprosił o pozwolenie napisania na nim kilku słów. Otrzymawszy pozwolenie, na drzewie krzyża na­kreślił bagnetem czterowiersz: 

Młodzieży polska patrz na ten krzyż!
Legiony polskie dźwignęły go wzwyż,
Przechodząc góry, doliny i wały
Do Ciebie Polsko i dla Twej chwały!


Po ich wykonaniu cały oddział podążył wprost na pole bitwy pod Mołotkowem.

piątek, 26 września 2014

Moja promocja

    25 września br. w Książnicy Beskidzkiej Bielsko-Bialskie Towarzystwo Historyczne zorganizowało kolejne spotkanie w ramach Historycznych Czwartków. Tym razem wykład pt. „Bitwa nad Białą- w cieniu wielkiej wojny” prowadził Jacek Kachel, który równocześnie promował swoją najnowszą książkę pod tym samym tytułem. Publikacja ta jest owocem  stypendium w dziedzinie kultury jakie otrzymał on od Marszałka  Województwa Śląskiego.

    Z tej okazji udzieliłem poniższego wywiadu, którym chce podzielić się z wami zamiast opowiadać o tym co mówiłem na spotkaniu.

W tym roku mija 100 lat od wybuchu I wojny światowej. Jednak nie wszyscy wiedzą, że w tym dniu doszło również do Bitwy nad Biała, o której dzisiaj niewielu już pamięta. Co tak naprawdę wydarzyło się na kładce nad Białą?


- Dzień 28 czerwca 1914 roku przeszedł do światowej historii jako symboliczny początek I wojny światowej. Wtedy to z rąk serbskich nacjonalistów zginął następca tronu arcyksiążę Ferdynand.
Jednak dla osób z terenów granicznych Śląska Austriackiego i Galicji inne wydarzenie -zwane dzisiaj „Bitwą nad Białą”- było w tym czasie równie ważne. Z czasem, w obliczu wielkiej wojny, wydarzenia europejskie przyćmiły całkiem wypadki bielskie. Jednak dla ludzi zamieszkujących teren Podbeskidzia miały one bardzo duże znaczenie, tym bardziej, że ich charakter, zasięg oraz doniosłość mogły ostatecznie w sposób znaczny przyczynić się do wcześniejszego rozpadu Austro-Węgier.
    Wystarczy tylko przypomnieć, że w owym dniu na święto jubileuszowe TG „Sokół” do Bielska przybyło ponad 2 tysiące Polaków ze Śląska Austriackiego i z Galicji. Władze Bielska nie zgodziły się na ich wejście do miasta, a zorganizowani nacjonaliści niemieccy wsparci przez żandarmerię i policję doprowadzili do krwawego starcia nad rzeką Białą. Echa tych zajść rozlały się nie tylko na Śląsk i Galicję, ale nawet na Czechy
.


                                          Czy łatwo się pisze o takich konfliktach?

- Pisanie o wielkich konfliktach narodowościowych, jakie trawiły cały nasz region w pierwszej połowie XX wieku jest niezwykle trudne, gdyż każdy naród, ma prawo do tożsamości, godności i samodzielności. Nie oznacza to jednak, że ma nami kierować szowinizm. Bowiem patriota tym różni się od nacjonalisty, że kocha swój kraj, jednak na pierwszym miejscu stawia prawa człowieka, a dopiero później wszelkie inne. Trzeba być człowiekiem, a dopiero później Polakiem. Historia tutaj przedstawiona pełna jest trudnych momentów, konfliktów, których nie można przemilczeć. Negatywne zaś oceny niektórych działań niemieckich władz Bielska, czy też Białej wynikają nie z faktu, że były one narodowości niemieckiej, ale ze względu na to, że łamały one podstawowe prawa człowieka, (wolność, samostanowienie, stowarzyszenie, używanie języka ojczystego itp.), przy użyciu aparatu państwowego- .



Niemcy zamieszkujący w tym okresie Bielsko, uważali, że broniom swojej „niemieckiej wyspy”. Czy ich działania w tych okolicznościach nie były uzasadnione? 

-Uważam, że nie można ich zaakceptować, ale można całkowicie zrozumieć.
Określenie „niemiecka wyspa”, stosowane na początku XX wieku przez niemieckich nacjonalistów, było całkowicie uzasadnione. Również trzeba się zgodzić, chociaż nacjonaliści polscy będą protestować, że o charakterze tego miasta przez ponad 500 lat niepodzielnie stanowili Niemcy. Warto również przypomnieć, że zjawili się oni na piastowskiej ziemi nie jako okupanci i nie zajęli jej zbrojnie, lecz przybyli na zaproszenie jako koloniści i tu zapuścili głębokie korzenie. Dlatego też, kiedy pod koniec XIX wieku i na początku XX wieku dużo liczniejszy okoliczny żywioł polski chciał zmienić charakter Bielska, doszło nie tylko do protestów, ale do otwartego konfliktu. Eskalacja wzajemnych żalów i pretensji z każdym dniem rosła, tym bardziej - co również należy dla prawdy historycznej podać - że Polacy nie byli dłużni i jak mogli odpowiadali na działania niemieckie, jeszcze bardziej nakręcając spiralę wzajemnych niechęci
-.

                                      Czy zatem można o tym wydarzeniu napisać obiektywnie?

Jest to niezwykle trudne. Z tego powodu na warsztat wziąłem 18 tytułów polskich gazet, 17 niemieckich, 7 czeskich. Łącznie przedstawiam w książce relacje tego wydarzenia aż 42 tytuły różnych orientacji politycznych. Mam nadzieję, że obfite cytaty, szczególnie z niemieckiej prasy, pozwolą poznać czytelnikom różny obraz tego samego konfliktu. Dzięki temu zestawieniu czytelnik może porównać, co o danym wydarzeniu napisały różne, czasami zwalczające się gazety. Dużą gratką dla  czytelnika będzie to, że w jednej publikacji znajdzie nie tylko fakty, ale również komentarze redakcyjne. Oceny polityczne od lewicy do prawicy, komentowane przez pisma konserwatywne, antysemickie, aż do klerykalnych. To na pewno przysłuży się całościowemu i obiektywnemu spojrzeniu na naszą, jakże trudną, historię regionalną.

„Bitwa nad Biała, w cieniu wielkiej wojny” to nie tylko lata pracy, ale również efekt przyznanego tobie stypendium.


    Materiały do tego opracowania zbierałem od lat, gdyż moją pasją jest historia. Teraz dzięki stypendium Marszałka Województwa Śląskiego w dziedzinie kultury, nadarzyła się niepowtarzalna okazja, aby podzielić się swoimi zbiorami. Za to, że dostrzeżono moją pracę jestem niezwykle wdzięczny samorządowi Województwa Śląskiego.
Książka powstała dzięki dużemu wsparciu, poradom i konsultacjom, których udzieliło mi liczne grono przyjaciół historyków z Bielsko-Bialskiego Towarzystwa Historycznego.  W sposób szczególny dziękuję za życzliwość, wsparcie i pomoc merytoryczną Iwonie Purzyckiej, dyrektor Muzeum Historycznego w Bielsku-Białej oraz prof. Andrzejowi Nowakowskiemu za konsultacje historyczne i recenzje. Mam nadzieję, że będzie ona kolejnym niewielkim przyczynkiem do lepszego poznania i zrozumienia zawiłych losów naszej małej ojczyzny.




Droga legionistów



    Austriacki gen. Pflanzer - Baltinow, któremu przypadła rola dowodzenia obroną tego odcinka frontu, pozytywnie zaskoczony postawą przysłanych mu legionistów, postanowił przekroczyć Karpaty i na terenie Galicji zaatakować Rosjan. Legiony skoncentrowano w rejonie Königsfeld, i otrzymały one rozkaz przekroczenia przełęczy Rogodze oraz działania w dolinie Bystrzycy w kierunku na Nadworną.  Grupa kpt. J. Hallera po żmudnym, dwudniowym marszu w nocy z 11 na 12 października dotarła do Rafajłowej, w której znajdował się silny oddział kozacki, stoczył z nim pierwszą na terenie Galicji utarczkę w dniu 12 października. Miejscowość ta, dzięki późniejszym licznym a zwycięskim walkom, przeszła na stałe do historii legionów, została zajęta na długo przez oddziały legionowe. W bitwie wczo­rajszej miało paść 22 a rannych było 10 -  mię­dzy pierwszymi poległymi był podpor, Czechowicz, którego pogrzeb miał się odbyć popołudniu w Nadwórnie. Pojechałem z adjut. IV bataljonu Halką, kap. Zaleskim i porucz. Walewskim. Po­nadto pomaszerował pluton zabitego Czechowicza. W mieście, wśród wojennego natłoku wojska i furgonów, ledwie zdołaliśmy się dopchać do kostnicy szpitalnej, która mieściła się w komórce szkoły wydziałowej, gdzie przywieziono właśnie ciało legjonisty z urwaną głową, która leżała na wozie obok niego. Ciało Czechowicza wystawione było na katafalku. Młodzieńcze oblicze, jakby z wosku odlane znaczyła sino krwawa rana na czole od kuli nieprzyjacielskiej. Tłumnie zebrana ludność nie mogła wstrzymać się od wzruszenia, które ją opanowało na widok dwóch młodzieńców w kwiecie wieku, którzy położyli życie za Oj­czyznę. Za trumnami szedł gen. Durski z całym sztabem. Po drodze natknął się kondukt na ma­szerującą z Delatyna dywizję 56 hr. Attemsa. Żołnierze odkryli głowy, żegnając grobową ciszą tych. którzy już zeszli z posterunku. Milczący hołd wojska dla poległych towarzyszy podziałał tak rzewnie na tłumy, że żałość szarpnęła konwulsyjnie piersią każdego i zrosiła łzami oblicza. Pierwsi ci legjoniści spoczęli na cmentarzu na-dwórniańskim. Późnym wieczorem wróciliśmy do Mołotkowa, gdzie wrzało w pełni niefrasobliwe życie młodzieży, którą ludność miejscowa przy­jęła życzliwie a nawet gościnnie – wspomina Władysław Matkowski, legionista z Podbeskidzia.

    W czasie pobytu w Nadwornej kap. Fabrycy, pod którego rozkazami znalazła się duża grupa „Sokołów” z Podbeskidzia urządził dwie wycieczki ku armatom nieprzyjacielskim. Wtedy też po raz pierwszy legioniści zetknęli się z okrucieństwem wojny. Wstrząsem dla wielu był fakt, że pojmanemu legioniście  Kozacy najpierw wyłupili oczy, a następnie go powiesili.
    Główne siły legionów tymczasem przygotowywały się do przekroczenia przełęczy Rogodze. Jednak, aby tego dokonać, trzeba było zbudować drogę dla taboru kołowego. Stworzono dogodne połączenia komunikacyjnego z Węgrami. Z Węgier bowiem musiano przecież sprowadzać żywność, amunicję i tam wycofywać rannych do szpitali. Szczególnie trudnego zadania budowy drogi podjęli się legioniści na odcinku 7 km przez przełęcz. 16 października rano rozpoczęto budowę trasy. Ponad 500 siekier rąbało przez kilka dni drzewa świerkowe i bukowe, robiąc z nich dźwigary. Przez potoki i kotliny zbudowano 28 mostów o łącznem świetle w dłu­gości 260 m., niektóre z tych mostów dochodziły do 40 m. rozpiętości; z powodu zbyt wielkiego nachylenia i konieczności posiłkowania się stokami gór skalistych budowano drogę na t. zw. kozłach. W przepisanym czasie pięciodniowym zbudowano pod górę drogę dłu­gości 7 kilometrów o 15% spadkach, która pochłonęła 5000 m3 drzewa i za­absorbowała około 1000 robotników i legionistów. Przeprawa wzbudziła podziw dla inżynierskiej sztuki Polaków i odtąd zyskała nazwę „Drogi Legionistów”, a na mapach wojskowych pojawiła się „Przełęcz Legionistów”.

Po ukończeniu drogi por. Słuszkiewicz wsławił się pomysłowością  w Ökörmezö, budując kładkę na rzece na 71 m długą, 1,50 m szeroką i 2,50 wysoką.

czwartek, 25 września 2014

Z wagonów na front



     Po czterodniowym trans­porcie do Huszt legioniści, tak jak przewidywał to Zieliński, zostali wy­słani nie do obozu szkoleniowego, ale natychmiast, prawie bez przy­gotowania, na pierwszą linię frontu. Oddziały legionowe rzucane były po­szczególnymi grupami, w sile batalionów na te miejsca, gdzie było największe zagrożenie.   
    Serpentyny górskie, po których przemieszczali się legioniści były dla nich wielką niewiadomą pełną pułapek, bowiem za każdą z nich, za każdym wzniesieniem mogli się czaić Kozacy. Ich ruchliwe oddziały kawaleryjskie  wprowadzały wielkie zamieszanie u „świeżego” żołnierza.  Kiedy grupa Zielińskiego udawała się na pozycje pod Kracs-Falva, niespodziewanie została zaatakowana przez Kozaków. Właściwie od ich pierwszej salwy zginęło sześciu legionistów, a 15 padło rannych. Niezapomniany to był moment, kiedy pułk. Zieliński spostrzegłszy chwilowe zamieszanie wśród nieostrzelanego jeszcze żołnierza, stojąc na środku mostu na koniu, spokojnym i mocnym jak uderzenie młota głosem zmusił żołnierzy do opamiętania się i karnego marszu naprzód. Wystarczyło jedno jego zawołanie: Żołnierz polski nigdy się nie cofa! Naprzód chłopcy!.

Jan Kubica, legionista z Buczkowic tak pisał do domu o pierwszych daniach na Węgrzech: Tutaj gdzie jesteśmy  wcale poczta  nie dochodzi toteż na razie pisać nie możecie. Co dzień prawie jesteśmy gdzie indziej. (...)Niektóre nasze oddziały, które poszły w inne okolice były już w ogniu i wyparły Moskali. My wszakże nie widzieliśmy ani jednego Moskala.
    16 października 1914 roku zarządzona została koncentracja sił legionowych, które do tej pory walczyły podzielone. Od tego momentu przez kilka miesięcy II Brygada działa jako jeden związek taktyczny pod bezpośrednią komendą Durskiego. 
    Przetrwanie tych pierwszych dwu tygodni w rozdrobnieniu, w tak niesprzyjających warunkach i okolicznościach, można przypisać naturalnej zaciekłości i dyscyplinie, która od samego początku towarzyszyła „Sokołom” teraz już legionistom. Nie bez znaczenia był również fakt, że w II Brygadzie liczna była grupa „Sokołów” pochodzących z terenów górzystych Beskidów i Podhala. Oddziały zdały chlubnie ten pierwszy i nieoczeki­wany egzamin. Przy współudziale nielicz­nych oddziałów austriackich został oczy­szczony komitat marmaroski z oddziałów kozackich. W ciągu tych kilku dni walk i ciężkich tru­dów marszowych po górskich bezdrożach, w nieznanym terenie, w którym oriento­wała jedynie ogólna i jakże często niedo­kładna mapa generalna (1 :200.000), do­konała się przemiana rekruta na pełno­wartościowego żołnierza, kandydata na dowódcę na dobrego oficera. Dzięki tej szybkiej a skutecznej akcji oddziały legio­nowe zaskarbiły sobie ponadto wielką sympatię i wdzięczność społeczeństwa wę­gierskiego, które odtąd z wielką życzliwo­ścią śledziło losy Legionów, doceniając w pełni cel, który im przyświecał.

środa, 24 września 2014

Wśród wojennej nawałnicy - nowa książka

 
     Oddziałowego Biura Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów IPN w Katowicach zaprezentował 19 września br. w Książnicy Beskidzkiej książkę Władysława Krzyściaka pr. Wśród wojennej nawałnicy Wspomnienia oficera z lat 1939-1945.
 
Wprowadzenie do spotkania zrobił Artur Kasprzykowski. 
    Autor wspomnień był zawodowym oficerem artylerii WP. Zebrał bogate doświadczenie wojskowe, walcząc w szeregach armii austriackiej podczas I wojny światowej, następnie w latach 1918-1920, uczestnicząc w walkach o niepodległość Polski na froncie ukraińskim i bolszewickim (m.in. w składzie pociągu pancernego „Smok”).

     Załoga pociągu panc. „Smok”, pierwszy od lewej w drugim rzędzie stoi Adam Krzyściak, poniżej w pierwszym rzędzie drugi od lewej stoi Władysław, 1919 r. (ze zbiorów R. Krzyściaka)

    W okresie międzywojennym służył w 8 i 21 pułku artylerii lekkiej; z tym drugim kpt Krzyściak jako dowódca II dywizjonu wyruszył z koszar w Bielsku i przeszedł szlak bojowy we wrześniu 1939 r.

- 1 września ordynans obudził mnie o godz. 4.30. Dzień wstał wyjątkowo ciepły i słoneczny; pogoda jaskrawo kontrastowała z nastrojem napięcia, który towarzyszył nam stale w ostatnich godzinach. Właśnie zacząłem się golić, gdy z daleka dobiegł mnie warkot samolotów, a po chwili rozległy się wybuchy bomb. Wybiegłem czym prędzej z kwatery i spojrzałem w niebo. Z oddali nadciągały samoloty w szyku trójkowym. Raz po raz sypały się z nich bomby, celowane w rejon placu ćwiczeń w Cygańskim Lesie. Przez lornetkę wyraźnie widać było czarne krzyże na skrzydłach samolotów. Bez straty czasu zameldowałem moje spostrzeżenia dowódcy pułku i czekałem na rozkazy. Tymczasem detonacje wybuchów bomb nie przeszły bez echa. Ludzie przechodzący obok mojej kwatery komentowali wydarzenia jednoznacznie, rozpowiadając, że są to ćwiczenia przeciwlotnicze zorganizowane przez polskie dowództwo. I nagle wszelkie wątpliwości wyjaśnił komunikat radiowy- wspomina w książce Władysław Krzyściak. Dla mieszkańców Bielska-Białej i najbliższych okolic, to właśnie tego typu fragmenty, są niezwykle cenne, gdyż ukazują mało znane dzieje 21 Pułku Artylerii Lekkiej oraz mieszkających tu ludzi w pierwszych daniach wojny.

Po ucieczce z niemieckiej niewoli przedostał się przez Węgry do Francji, gdzie walczył w składzie 2 Dywizji Strzelców Pieszych, następnie był internowany w Szwajcarii. Publikowane wspomnienia są zapisem jego przeżyć z lat 1939-1945. W publikacji wykorzystano kilkaset zdjęć. 
 - W tej żołnierskiej historii jest wszystko, co niesie z sobą wojna i jej trudy. Na kartach wspomnień Władysław Krzyściak przedstawił przebieg walk we wrześniu 1939 r. z udziałem 2 dywizjonu 21 pal, ucieczkę z niewoli, udział w walkach we Francji w 1940 r. oraz długie lata internowania w Szwajcarii. Zarówno przebieg wojennych kampanii, w których uczestniczył oraz dłuższe okresy przymusowej przerwy w walkach opisał w sposób interesujący i z dużą dozą szczegółowości - pisze we wstępie Wojciech Krupa.
    Wspomnienia Władysława Krzyściaka, oficera Wojska Polskiego, zostały przygotowane i opracowane przez pracowników Oddziałowego Biura Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów IPN w Katowicach w ramach serii edycji źródeł. Wstęp do publikacji napisał Wojciech Krupa, a opracowaniem książki zajmowali się: Łukasz Borkowski, Adam Kondracki, Wojciech Krupa, Jarosław Łabowicz.


wtorek, 23 września 2014

Ochotnicy jadą na front - wrzesień 1914

    Dalsza historia "Sokołów" z Podbeskidzia nieodłącznie wiąże się z historią II Brygady, dlatego przedstawiam poszczególne koleje losów tej brygady. Ze względu na szczupłość źródeł i ciągłe zmiany organizacyjne tej jednostki nie przedstawiam losów poszczególnych legionistów, lecz historię całej II Brygady na tle wydarzeń europejskich, aby czytelnikowi łatwiej było zrozumieć meandry i zawiłości ówczesnych realiów. Znając je, łatwiej będzie wpisać losy poszczególnych „Sokołów” z Podbeskidzia.

                                                     Z Krakowa na Węgry

   Pod koniec września na czele powstałej Komendy Legionów staje generał Karol Trzaska-Durski. Był on wysłużonym generałem austriackim, który przez swoje usposobienie nie był lubiany przez legionistów. Zgodzili się na niego Austriacy, gdyż byli pewni jego lojalności, a NKN nie protestował ze względu na to, że jego bratem był śp.Antoni Durski, wielce zasłużony dla „Sokoła” oraz fakt, że przez tę nominację rola Józefa Piłsudskiego została sprowadzona do roli jednego w wielu dowódców.
    Coraz to większe niepowodzenia armii austriackiej w wal­kach z Rosjanami, którzy z wielkim impetem parli na zachód i południe spowodowały, że I Brygadę Józefa Piłsudzkiego, która już wąchała proch, posłano w bój, natomiast II Brygadę wysłano na Wę­gry, by tam dopełniły swej organizacji i wyszkolenia. Istotnie też w ostatnich dniach września Komenda Legionów; otrzymała rozkaz przygotowania oddzia­łów do translokacji na teren północnych Węgier. Załadowanie oddziałów w Krako­wie i Mszanie Dolnej nastąpiło dnia 30 września.

     Myliłby się jednak ten, kto by pomyślał, że ta decyzja była podyktowana troską o lepsze wyszkolenie polskiego legionisty. Na­czelna Komenda C. i K. Armii nie życzyła sobie zbyt silnej koncentracji czysto narodowych oddziałów polskich w jednym miejscu, tym bardziej, że jak opisano wcześniej, były one ze względu na perturbacje przysięgowe uznane za wojsko niepewne. Równocześnie sytuacja bojowa na Węgrzech wymagała radykalnych działań. W ciągu miesiąca września prawe skrzydło au­striackie cofało się szybko na linię Sanu, zostawiając za sobą twierdzę Przemyśl. W dniu 30 listopada linia frontu biegła przez Kiel­ce - Tarnów - Gorlice - Łupków - Użok - Okörmezö - Raho. Taki przebieg wojny spowodował, że droga na Węgry przez przełęcze i przesmyki karpackie stanęła dla Rosjan otworem.  Nikt nie przypuszczał, żeby ten tru­dny teren górski nadawał się do jakichkolwiek operacji wojennych na większą skalę. Z tego powodu armia austro-węgierska pozostawiła tam stosunkowo niewielkie siły, które szybko zostały wyparte przez dwie dywizje kozackie. Rosjanie z łatwością przekroczyli Karpaty i w krótkim czasie opanowali komitat ,marmaroski, siejąc postrach wśród ludności cywilnej i strach na Węgrzech.
Premier Tisza, najbardziej wpływowa postać w polityce Austrii,  kategorycznie żądał od naczelnego dowó­dztwa pomocy. Ściągano ją też ze wszyst­kich stron, wobec jednak wielkich strat, jakie Austriacy ponieśli w walkach na te­renie Galicji i Serbii, właściwie źródła rezerw zmalały do zera. Toteż na­czelne dowództwo bez wahania wysyła na ratunek Węgrom oddziały legionowe z Krakowa. W takich okolicznościach ok. 10, 000 ludzi, mi­mo ich niewyćwiczenia i ogromnych bra­ków w wyposażeniu i uzbrojeniu, nie było do pogardzenia.
Komendant II pułku Legionów Polskich pułkownik Zygmunt Zieliński,  był dla żołnierzy surowy i nieugięty. W czasie jazdy na Węgry poczuliśmy odrazu żelazną jego wolę i zamiłowanie do karności, o którą właśnie ku jego zmartwieniu u nas było zrazu dość trudno.  Ciągłe ćwiczenia, zbiórki i czyszczenie broni podczas podróży dawały się nieźle w kość legionistom, on jednak wiedział, że te mozolne ćwiczenia w wagonach, to jedyny czas, jaki ma na to, aby ochotników przekształcić w karne oddziały.

    2 października 1914 roku rząd austro-węgierski w nocie przekazanej państwom neutralnym nareszcie przyznawał legionistom prawa kombatanckie, o które NKN walczył od sierpnia.  Reskrypt cesarza Franciszka Józefa stwierdzał, że Legiony zostały utworzone na czas wojny i słu­żący w nich mają prawa żołnierzy powołanych do służby woj­skowej w wyniku mobilizacji.


Pielgrzymka ruchu narodowego z Podbeskidzia do Częstochowy lata 30 XX wieku


poniedziałek, 22 września 2014

Sprawa tzw. Legionu Wschodniego - wrzesień 1914

    Bardzo trudny okres przeżywał Żywiec po rozwiązaniu tzw. Legionu Wschodniego. Przypomnijmy, że w wyniku kryzysu przysięgowego we wrześniu 1914 roku nie trafiło do legionów ponad 5000 ludzi z terenów Lwowa i okolicy, którzy powrócili do domów. Z całego wielkiego tzw. Legionu Wschodniego (liczącego ponad 6000 ludzi) połączonego z ochotnikami i Legionem Śląskim ostatecznie złożyło przysięgę 800 osób razem z Józefem Hallerem. Na ich decyzję na pewno duży wpływ miała Rezolucja Stronnictwa Polityki Realnej i Narodowej Demokracji w Królestwie z 31 sierpnia 1914 roku, w której czytamy m.in.: że dzisiejsza wojna nie jest lokalną wojną między Austrją i Rosją, w której stanowisko Polaków galicyjskich po stronie Austrji, aczkolwiek politycznie nieracjonalne, mogłoby być psycho­logicznie zrozumiałe, ale jest powszechną wojną narodów prze­ciw panowaniu prusactwa, mającego na swe usługi Austrję, że zatem rola Polaków, jako obrońców największego wroga naszej narodowej przyszłości, jest wprost potworną; (...) O idei powołania legionów zaś napisano : Stronnictwa te nie mogą sobie inaczej wy­tłumaczyć faktu ukazania się tej odezwy, jak obałamuceniem spo­łeczeństwa galicyjskiego fałszywemi z gruntu wiadomościami o przebiegu wojny i towarzyszących jej wypadkach, a przede-wszystkiem o usposobieniu społeczeństwa polskiego w Królestwie i zaborze pruskim (..).

    Przez kilka dni przepływała fala powracających ochotników z rozwiązanego legionu. Ochotnicy zaopatrzeni w legitymacje Komendy Legionu Wschodniego, upoważniające ich do bezpłatnej jazdy koleją, masowo napływali do Żywca. Początkowo PKN w Żywcu, nie mając żadnych instrukcji od Departamentu Wojskowego NKN, nie wiedział co robić i zajął postawę bierną. Później jednak  postanowiono z ochotników ściągać mundury legionistów, a tych, którzy jednak chcieli, zakwaterowano w gma­chu „Sokoła”, żywiono i ćwiczono, a 3 października na mocy zarządzenia Departamentu Wojskowego odesłano do Krakowa.
 
     Członkowie Naczelnego Komitetu Narodowego pod wpływem Daszyńskiego zarzucili tym, którzy nawoływali do zmiany słów przysięgi, że zni­szczyli więcej wojska polskiego od największych wrogów na­rodu polskiego, nie wyłączając Paskiewicza. Mało tego, zaczęli nawoływać do tego, aby za to oddać ich pod sąd i zamknąć w areszcie. Warto ten epizod zapamiętać, gdyż za kilka lat to nie „Sokoły”, ale Piłsudski i jego ludzie odmówią z podobnych powodów złożenia przysięgi. Wtedy jednak Daszyński i jego ludzie nie będą mówić o zdradzie i wzywać do aresztowania tych ludzi, a będą pokazywać jako wzór do naśladowania. 
    Tymczasem dla Austriackiego Naczelnego Dowództwa (AOK) niedoszli legioniści stali się podwójnie niewygodni. Po pierwsze odmówili przysięgi na wierność cesarzowi, co pokazywało, że nie są lojalnymi poddanymi Austro-Węgier, a dodatkowo zorganizowani w wojskowe grupy, w każdej chwili mogli przekształcić się w piątą kolumnę i rozpocząć dywersję na tyłach walczących armii, tym bardziej, że znane im było ich antyniemieckie nastawienie. Dodatkowym czynnikiem, który powodował panikę był dotychczasowy niekorzystny dla państw centralnych przebieg wojny. Z tego też powodu, żandarmeria organizuje brutalne łapanki niedoszłych legionistów, których osadza w więzieniach, bądź wciela do armii i wysyła pod granicę z Włochami.

     Równocześnie prewencyjnie dokonuje się aresztowania ludzi posądzonych o rusofilskie sympatie, którzy mogliby stanąć na czele tych zdesperowanych ludzi. Między innymi został wtedy aresztowany przez żandarmerię austriacką w Białej poseł Jan Zamorski. Ten wielki przyjaciel „Sokołów” z Podbeskidzia, którego poznaliśmy już jako zwolennika orientacji antyniemieckiej podczas pamiętnej bitwy nad Białą, został osadzony w więzieniu wojsko­wym w Morawskiej Ostrawie. Wszystkie te fakty połączone z brakiem jakiejkolwiek deklaracji o przyszłej Polsce powodowały, że działania agitacyjne właściwie sprowadziły się do tego, aby utrzymywać i wspierać „Sokołów”, którzy już jako legioniści udali się na front.

piątek, 19 września 2014

A w sokolni w Żywcu



     W tym samym czasie na terenie Podbeskidzia dochodzi do kilku ważnych wydarzeń. Kiedy pospiesznie "Sokoły" przeobrażały się w legionistów i przygotowywały do wymarszu na front żywiecka sokolnia intensywnie żyła za sprawą głównie dwóch spraw. 

                                           Powiatowy Komitet Narodowy

     Pierwszą z nich było zor­ganizowanie i ukonstytuowanie się Powiatowego Komitetu Narodowego. 26 VIII przyjechał do Żywca komisarz wojskowy na czele z posłem do Rady Państwa i delegatem NKN dr Stanisławem Łazarskim. Dzięki ich pracy udało się ustalić skład 12-osobowego Komitetu, do którego dwa dni później dołączono następne osoby, tak aby odzwierciedlał on lokalny polityczny układ sił. Powołano również jako ekspozyturę Departamentu Wojskowego NKN Komisariat Wojskowy. Komisarzem Wojskowym Departamentu Wojskowego PKN został Józef Piotrowski, a PKN ustanowił w każdej gminie swojego przedstawiciela. Na nowo rozpoczęła się akcja werbunkowa nowych ochotników, którzy jako niewywodzący się bezpośrednio z sokoła nie stanowią  podmiotu powyższego opracowania. Wspominamy o nich, gdyż werbunek i wstępne szkolenie odbywało się w budynku Sokolni w Żywcu. Tam również znoszono dary dla przyszłych legionistów. Ofiarność mieszkańców ziemi żywieckiej zasiliła kasę Powiatowego Komitetu Narodowego poważnymi sumami pieniężnymi, w rezultacie czego fundusz tej kasy wzrósł do 42 000 koron. 

    Stojący na czele Komendy Legionów generał Karol Trzaska-Durski dążąc do rozwoju legionów podjął próbę sformowania 4. pułku piechoty. Rozkazem z 30 wrześ­nia na rejon formowania wyznaczył Żywiec, a na pierwszego dowódcę Władysława Sikorskiego. Jednak zbyt wolny napływ ochot­ników oraz zmieniająca się sytuacja polityczna i militarna nie pozwoliły na realizację tego zamysłu.


wycieczka szolna Bielsko Lipnik schronisko szkoła handlowa



czwartek, 18 września 2014

W drodze na wojnę - wrzesień 1914



    "Sokoły”, które stały się legionistami, do koszar już nie wróciły. Każdy otrzymał stare werndle i po czterdzieści naboi, by po późnej kolacji, około północy, odmaszerować do Wiśnicza, gdzie zakwaterowano ich w areszcie.  „Sokoły” z Podbeskidzia znalazły się w większości w III i IV plutonie. Tam dopełniała się reorganizacja i kolejne ćwiczenia. Kuchniom brakowało prowiantów do gotowa­nia, a chleba nie dostaliśmy już trzeci dzień. Pierwsza głodówka. Troska o to, co będzie dalej.
    Po trzech dniach legioniści opuścili mury wię­zienia i udali się do Krakowa, gdzie zostali zakwaterowani w Oleandrach. Tam nastąpiła kolejna reorganizacja brygady. „Sokoły” zostały wymieszane ze strzelcami, dodatkowo prawie cała kadra została dobrana ze strzelców. Chorąży Jänich, komendant wychodzących z Żywca „Sokołów”, po kryzysie przysięgowym jako politycznie niepewny zostaje zdegradowany do szeregowca. Taka polityka kadrowa doprowadziła do kolejnych zgrzytów. Trzeba tu jednak nadmienić, że pułkownik Zieliński, od którego ostatecznie zależał przydział i ranga poszczególnych osób, nie kierował się przynależnością organizacyjną, a przede wszystkim względami praktycznymi i przygotowaniem wojskowym. To zaś przygotowanie było dużo większe i lepsze w oddziałach strzelca, który z założenia był organizacją paramilitarną, natomiast Stałe Drużyny Sokole były jedną z wielu sekcji istniejących w Towarzystwie Gimnastycznym. Równocześnie bardzo dbano o to w samym Towarzystwie, aby te drużyny były częścią towarzystwa ściśle podporządkowaną, nie stanowiącą odrębnego bytu. Z tego też powodu wiele „Sokołów” należało równocześnie do różnych sekcji.  

wyjazd do Częstochowy 1933 mieszkańców Łodygowic


środa, 17 września 2014

Zapomniany kryzys przysięgowy - wrzesień 1914

                                                    
                                                                   Kryzys przysięgowy


    W takiej atmosferze oczekiwano na przysięgę, którą wyznaczono na 19 września 1914 roku. Ochotnicy już wiedzieli, że nie będzie polskiej przysięgi jakiej się spodziewali, lecz zwykła austriacka. Było to dla nich dużym zaskoczeniem, gdyż szli do polskiego wojska, a tu ta sama przysięga. Dodatkowo ślubowanie na wierność na lądzie, na morzu i w powietrzu przeciwko każdemu nieprzyjacielowi, ktokolwiek nim będzie nie pozostawiło złudzeń, że zgadzają się na bratobójczą walkę. Dzień przed przysięgą dochodziło do bardzo burzliwych dyskusji, co należy w takich okolicznościach uczynić.
    Dodatkowo po memoriale cara i przebiegu pierwszych tygodni wojny, „Sokoły” uświadamiają sobie, że gdy dojdzie do zwycięstwa koalicji rosyjsko-francusko-angielskiej, otworzy się Polakom szansa  na zjednoczenia wszystkich ziem polskich łącznie z dostępem do Bałtyku. Natomiast złowrogie milczenie w tej sprawie cesarzy budzi nie tylko niepewność, ale obawy, że po zwycięstwie przymierza niemiecko-austriackiego może dojść do nowego podziału Polski, podyktowanego przede wszystkim przez Niemcy. Ciąg logiczny jest prosty, kto oświadcza się w tej wojnie za Austrią, ten z konieczności musi oświadczyć się za Prusami. Co oznacza, że „Sokoły” staną się sojusznikami największego swojego wroga narodowego - Niemiec.
     Dla wielu był to szok, gdyż nie tego się spodziewali. Z tego też powodu chorążowie Majewski i Jänich wspólnie z prof. Kilińskim przygotowali specjalne memorandum, w którym zakwestionowali słowa przysięgi, jak również złożyli żądanie pełnego wyekwipowa­nia, równego traktowania sokołów ze strzelcami i (...) zastrzeżenie przed ewentualnem oddaniem legjonistów austrjackiemu landszturmowi.


Dnia 19 września przybył pułkownik Zygmunt Zieliński wraz z delegatem NKN-u, aby przejąć dowództwo i odebrać przysięgę. Kompanie ustawiono na podwórzu koszar. Oficerowie kompani, „sokolich” zwrócili się z memoriałem do pułkownika Zielińskiego, zachowując drogę służbową przez swojego dowódcę kapitana Fabrycego.

  Pułkownik Zieliński nie chciał w ogóle oglądać petycji, lecz szorstko powiedział: To sobie możecie w domu schować... po­tem udał się przed front zebranych i stanowczo, krótko oświadczył: Teraz odbędzie się przysięga. A kto nie chce przysięgać - tam, pod mur niech odejdzie. Gdy tylko wypowiedział te słowa, w kompaniach sokolich padła komenda: czwórki w prawo zwrot! Na to pułkownik starając się ratować sytuację i zapanować nad emocjami „Sokołów” wydał komendę: Wróć! Tak nie wolno, to byłby przymus, każdy na swoją rękę niech odejdzie.... Kompanie odeszły z placu, ale już bez komendy.
    Na placu zostali strzelcy w komplecie i kilkunastu „Sokołów”. Doszło do ostrej wymiany słów pomiędzy tymi, co pozostali na placu, a tymi, którzy go opuszczali. Słowa zdrajcy czy tchórze nie należały do najbardziej obraźliwych. Niemniej doświadczony weteran wojenny Zieliński i w tej krytycznej chwili potrafił zapanować nad przyszłymi legionistami, którzy bardziej przypominali w tym momencie wzburzony tłum, niż karnych żołnierzy. Głośno padły słowa przysięgi, a pozostali na placu powtarzali. Gdy ceremoniał został dopełniony, ciśnienie nastrojów trochę opadło, Zieliński powtórnie przemówił. Tym razem już nie w tonie rozkazu, ale spokojnego tłumaczenia. To czego wy żądacie, to moja w tem głowa, to wyekwipowanie i uzbrojenie, ale te papiery to sobie możecie w domu schować.... I pozbywając resztek złudzeń ochotników, uświadomił im sytuację w jakiej się znaleźli dodając: Myślicie, że was do domu puszczą, otóż nie! Tam na stacji wyłapują już i was do armii wcielą. Pod jakim sztandarem wolicie służyć?. Gorzkie słowa prawdy uświadomiły „Sokołom” sytuację, w jakiej się znalazły. Miały do wyboru, albo złożenie tej niechcianej przysięgi i walkę ramię w ramię z kolegami i rodakami, albo też odejście, które spowoduje, że zostaną wcieleni do armii austriackiej, gdzie nie będzie kolegów na których wsparcie można by liczyć. Po godzinnych rozważaniach kompanie ustawiły się ponownie do przysięgi, ale już nie w całości, ok. 60 ochotników postanowiło spróbować szczęścia i wrócić do domu.


Tadeusz Jänich tak wspomina ten moment: Przysięgaliśmy po austrjacku... na wierność na lądzie, na morzu i w powietrzu i co najważniejsze, co nas obchodziło to – przeciwko każdemu nieprzyjacielowi, ktokolwiek nim będzie” i też nie dziwota, że mundur austejacki ozdobiony odznaczeniami zaborczemi, w którem był ubrany pułkownik Zieliński Zygmunt był solą w oku patrjoty górala i niedowierzająco się odnosił obawiając podstępu zdradliwego.
    Potem już do wszystkich przemówił jeszcze raz pułk. Zieliński: Chłopcy! postanowi­łem z wami pójść. Obejmuję nad wami komendę. Niczego od was nie żądam, tylko posłuszeństwa. A odwaga, to już tam - to w polu.
    Następnie odczytano zaprzysiężonym legionistom artykuły wojenne. Nastąpiła kolejna reorganizacja kompanii. „Sokoły”, które wyszły z terenu Podbeskidzia z nadzieją stworzenia samodzielnego sojuszniczego wojska polskiego nie tylko srogo się zawiodły, ale wręcz czuły się oszukane. Słowa zaś przysięgi przepełniły czarę goryczy. Zamiast radości i nadziei panowało przekonanie, że znalazły się w potrzasku.
    Podobne kłopoty z przysięgą miała również tzw. Kompania Śląska, której werbunek rozpoczął się w Cieszynie. W jej składzie byli również członkowie „Sokoła” wywodzący się z Podbeskidzia. Tutaj tylko niewielka grupa odmówiła przysięgi, a reszta została włączona do Legionu Zachodniego.

    W tym miejscu warto dodać, że 5 września taką samą przysięgę bez żadnych zastrzeżeń złożyła tzw. I Brygada i sam Józef Piłsudski, który po nieudanej akcji powstańczej kolejny raz wraca do gry, jednak przynajmniej na razie jako jeden z wielu dowódców. Niewiele osób ma wtedy świadomość, że brygadier, patrząc na przebieg wojny, postanawia związać swoją przyszłość ze zwycięską armią niemiecką. To przecież ona walczyła na terenie „jego” Królestwa, gdzie on czuł się jak ryba w wodzie. Piłsudski na terenie Galicji czuje się zbyt słaby i skrępowany decyzjami NKN oraz chwiejną postawą Austrii. Pruskie wojska (...)składają się wyłącznie z Polaków. Mają polecenie rozmawiać między sobą po polsku. Oficerowie uczą się na gwałt polskiego. Pru­sacy stoją pod każdym względem bez porównania wyżej niż Austrjacy. Imponującą jest ich konsekwencja w postępowaniu. Tak charakteryzował swoje kontakty na zebraniu NKN Józef Piłsudski po powrocie z Kielc.