środa, 8 października 2014

Razem a osobno - legioniści z Podbeskidzia walczą

Po trzech tygodniach wspólnego działania II Brygada znowu zostaje podzielona. Grupa mniejsza Hallera broni nieprzyjacielowi dostępu do tzw. Przełę­czy Legionów, okopawszy się w Zielonej i Rafajłowej, a większa prowadzona przez Durskiego i Zielińskiego, prowadzi kampa­nie: huculską, ökörmeską, bukowińską i wreszcie naddniestrzańską.
    W obu tych grupach znajdują się „Sokoły” z Podbeskidzia. Z tego powodu warto nakreślić kilka zdań o tych walkach, gdyż to jest ich historia, chociaż anonimowa. 2 grudnia „Sokoły” służące do tej pory pod bezpośrednim dowództwem pułkownika Zielińskiego, zostają czasowo wraz z kpt. Kazimierzem Fabrycym przesunięci do grupy Hallera.

    Dowodzeni przez Józefa Hallera żołnierze dobrze przygotowali się do powierzonego im zadania. Bronili swych pozycji dzielnie, a gdy przyszedł   grudniowy mróz, bardziej od Rosjan zaczął im dokuczać głód i brak obuwia. Żołnierz był coraz bardziej wyczerpany, zmarznięty, głodny i często bosy na forpocztach. Nowy rok zastaje z 1000 ludzi już tylko 400 w batalionie, co tak naprawdę najlepiej pokazuje skalę walk i ofiar, jakie ponieśli legioniści.
    10 stycznia 1915 r. znowu pułk przerzu­cony został w Alpy Rodniańskie i rozpo­czął nowe walki, których rezultatem by­ło zdobycie Kirlibaby, a stąd zwycięski pochód aż do Niżninowa nad Dniestrem. Ten pierwszy, bardzo ciężki okres bojów, zwany okresem karpackim, kończy się na Bortnikach i tym, że na stałe do Brygady przylega określenie Karpacka i Żelazna. Pułk zupełnie wyczerpany tylu przejściami, udał się na wypoczynek parotygodniowy do Koło­myi. Warto przypomnieć, że gdy 27 lutego 1915 roku z rozkazu Komendy Armii maszeruje on ku Nadwornej, znowu pod Mołotków i Sołotwinę, przypominali oni bardziej szpital przemęczonych żołnierzy niż batalion. Z całego baonu zdolnych do służby jest 45 ludzi. 14 marca z 2 batalionu godnie reprezentował na pozycjach już tylko... jeden szerego­wiec. W tym też dniu zachorował nawet żelazny pułkownik Zieliński. 

    Żołnierze II Brygady, broniąc Węgier przed rosyjską inwazją, uważali, iż służą polskiej sprawie. Z każdym kilometrem szlaku bojowego rosła ich wola wy­trwania i przekonanie, że dopóki istnieją legiony i póki biją się, idea niepodległości żyje. Boleśnie przy tym odczuwali skupienie uwagi społeczeństwa oraz NKN na I Brygadzie oraz fakt dorabiania im „czarnej historii” jako ślepego narzędzia w ręku austriackiego zaborcy.
W tym czasie oficjalna polityka Austro-Węgier steruje pod znakiem połą­czenia całego Królestwa z całą Galicją w jeden organizm państwowy w ramach monarchji, pod znakiem austrjackiego rozwiązania zagadnienia polskiego. Odpowiadało ono ambi­cjom Habsburgów, przynajmniej panującego monarchy, Fran­ciszka Józefa, oraz polonofilskiego arcyksięcia Karola Ste­fana, podczas kiedy notorycznym faktem było, że następca tronu, arcyksiążę Karol, stawiał na kartę ruską i usposobiony był nieżyczliwie do narodu polskiego, podobnie jak jeden z synów Karola Stefana, arcyksiążę Wilhelm.
    Śmiertelnym wrogiem takiego rozwiązania i myśli trialistycznej był Tisza, wszechpotężny w monarchii prezes ministrów węgierskich, który miał tzw. węgierski globus, wedle którego każdą rzecz oceniał pod kątem, co jest korzystne dla Węgrów. Dlatego był on bardzo wdzięczny legionistom za ich walkę i krew przelaną dla obrony swego kraju, a równocześnie chciał, aby Polska, jeżeli w ogóle ma powstać, była najwyżej prowincją austriacką z dużą autonomią, tak aby nie naruszyć dualisty­cznej struktury monarchii. Był to kolejny powód, dla którego nie ogłaszano żadnych deklaracji w sprawie polskiej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz